Pamiętam
że jej krew była słodka niczym poranny zmierzch o północy mojego życia
Pers
NO.1
- Issuumo! P-Polleej
mnie rzesz tu…. – rudowłosy wyciągnął
rękę z pustą szklanką w stronę blondyna. Pomachał mu nią przed nosem
wyraźnie akcentując pragnienie kolejnej dawki alkoholu. Kusanagi pokręcił
jedynie głową. Wziął szkło do ręki, na co Yata zareagował ogromnym uśmiechem,
który momentalnie zszedł mu z twarz, widząc jak szklanka ląduje za barem.
Nastolatek szybko wstał, chcąc przeskoczyć przeszkodę w postaci blatu oraz
wysokiego blondyna, by odebrać swoją
własność, jednakże Izumo zepchnął go z lady, samemu opierając o nią łokcie.
- Panu już
podziękujemy, za dużo wypiłeś a jutro czeka Cię ciężki dzień w pracy Yata-chan!
- zakomunikował informator uśmiechając się sarkastycznie w stronę młodszego
kolegi. Mikoto odwrócił się w ich stronę. Otworzył usta chcąc coś powiedzieć,
gdy nagle drzwi od Homry zostały wysadzone w powietrze. Stojący kilka metrów przed nimi Taru właśnie
został uderzony w tył głowy sporym kawałkiem drewna, które jeszcze dziesięć
sekund temu pełniło rolę drzwi. Chłopak upadł na ziemię, wydając z siebie
krótki urywany krzyk. Cios był śmiertelny.
Wokół wejścia nadal unosiły się ciemne tumany dymu, które powoli
obejmowały coraz większą przestrzeń. Totsuka, który dotychczas grzecznie
siedział w kącie skrycie wypijając cały zapas najlepszej whisky, jaką mieli w
Homrze właśnie wstał z zaciekawieniem przyglądając się szarym oparom. Pod wpływem alkoholu nie był w stanie
poprawnie interpretować sytuacji. Chłopak był święcie przekonany, że ów dym był
spowodowany tym, że nagle wszyscy jego przyjaciele zapalili sobie ziółko. Z nie małym bananem na twarzy wszedł w opary
wyciągając ręce przed siebie.
- Przyjaciele! –
krzyknął wesoło przestępując z lewej nogi na prawą. Był pewny, że traci równowagę, przez zapach
marihuany, która w magiczny sposób zaczyna na niego działać, chociaż nawet jej
jeszcze nie skosztował. Prawda niestety wyglądała nieco inaczej. Grupka
strainów, tworząc gaz dodała do niego blekota
pospolitego, więc nic dziwnego, że chłopak wdychając dym tracił równowagę. Szkoda, że nie zdawał sobie sprawy z
zagrożenia. Nie myślcie jednak, że Tatara tak łatwo umrze. Ten gość potrafi
działać na nerwy swoim przyjaciołom na trzeźwo, nie byłby sobą gdyby pijany nie
doprowadził do białej gorączki kilku napastników, z których i tak nie zdawał
sobie sprawy. Chcąc dobrać się do nie
istniejącego blanta z psychodeliczną substancją
schylił się klękając na kolana. Pomogło mu to ominąć lecący nabój, który
był wycelowany prosto w jego serce. Na ironię, przebił się przez ciało innego
członka Homry, który bezwładnie opadł tuż pod nogi Mikoto. Czerwonowłosy już wcześniej zorientował się, że coś jest
nie tak, jednak wszystko działo się tak szybko, że zanim wstał miał pod nogami
ciało Jina. Zmarszczył brwi podnosząc
martwe ciało towarzysza. Zamknął mu oczy i delikatnie ułożył opierając o
ścianę baru. W tym czasie straini zdążyli już całkowicie wedrzeć się do środka.
Wracając do Totsuki,
chłopak po tym jak się schylił dostał nagłych zawrotów głowy, spowodowanych
oparami dymu. Upadł na podłogę. Miał
cholerne szczęście. Ktoś się widać uwziął na niego, ponieważ rzucił sztyletem w
jego stronę. Na nieszczęście Rikio dostał nim w brzuch, był gruby, więc ostrze
nie przebiło jego organów wewnętrznych, ale mimo wszystko oberwał, dość
mocno. Wywalił się na podłogę zahaczając
rękę o kostkę Misakiego, który mając kompletnie gdzieś wszystkie krzyki i
przelatujące obok niego naboje próbował dobrać się do baru z alkoholem. Wylądował na brzuchu blondyna. Po chwili zaczął
się wiercić usiłując wstać. Ilość
alkoholu, która aktualnie się w nim znajdowała wcale nie ułatwiała tego
zadania. W pewnym momencie uderzył
dłonią o rękojeść ostrza, które i tak dzięki akrobacjom chłopaka zdążyło
głębiej wbić się w ciało Kamamoto. Gruby blonyn krzyknął z bólu plując przy
okazji krwią. Yata natychmiast zeskoczył z ciała przyjaciela, jakby odzyskując
trzeźwość.
- Księżniczko Mc
Donalda… - mruknął tępo przyglądając się zakrwawionemu ubraniu przyjaciela.
Spojrzał na wbity nóż, po czym na swoją dłoń, na której znajdowała się krew
towarzysza. Oczy rudowłosego się zaszkliły.
Zranił własnego przyjaciela, bo był nietrzeźwy, mało go nie zabił, a
dlaczego? Bo za dużo wypił. Zakrył twarz
dłońmi myśląc nad tym co się teraz dzieje, niestety wszystko było spowite gęstą
mgłą, nie tylko w barze, ale i w małym móżdżku Yatagarasu. Pamięć nie miała
zamiaru się go słuchać a racjonalne myślenie działało na poziomie
trzylatka. Rozsądek jak na razie po prostu kazał mu siedzieć na dupie i
ryczeć. Uczucie słabości zagościło w
nim, rozrywając poczucie własnej wartości. W końcu jak żałosnym trzeba być,
żeby doprowadzić siebie do tak beznadziejnego stanu?! Jak można skrzywdzić
własnego przyjaciela?!
- Kur..wa… Kur..wa… –
szeptał zanosząc się płaczem, gdy nagle poczuł jak coś ciepłego i wilgotnego
ląduje na jego plecach. To coś było na tyle ciężkie, że sprawiło, iż rudzielec
wylądował twarzą na deskach.
- Go..men – wymamrotał
znajomy głos Hiro, chłopaka z którym
Misaki spalił pierwszego blanta w życiu, jeszcze niedawno oboje
urządzali sobie wyścigi skejterskie. Aktualnie zapłakany, kurdupel oczywiście
wygrywał owe zawody. Yata ostrożnie odwrócił się na plecy, by przyjrzeć się
twarzy kolegi. Teraz łzy leciały
swobodnym strumykiem zasłaniając widoczność chłopakowi. Usta jego przyjaciela
były całe czerwone, krew ciągle sączyła się z nich wartkim strumykiem, niestety
nie miała już gdzie zostawić swojego szkarłatnego śladu, oczy miał zimne i
puste, ale czego można spodziewać się po trupie? Pojedyncze kropelki krwi skapywały na twarz
rudego. Fala ciepłych wspomnień, związanych
ze zmarłym już przyjacielem, uderzyła w niego, niczym grom. Opuszczony magazyn,
w którym zatrzymali się, kiedy tylko udało im się wyłudzić odrobinę
przysłowiowej trawki od Totsuki, dreszcz emocji, kiedy używali własnych dłoni,
aby rozpalić skręta, mgliste wspomnienia cyrkowych akrobacji i leniwego
śmiechu. Słabo oświetlona ulica przemierzana na deskorolce i śmiech przyjaciele
przerywany co jakiś czas wyzwiskami na temat shizuńskiego organu
sprawiedliwości. Rumieńce na widok prezentowanego właśnie przez bruneta
Świerszczyka i jego atrakcji. Wspólne treningi, spotkania przy tanim piwie,
mocnej wódce oraz pierwszej lepszej paczce papierosów. Teraz to stało się tylko
przeszłością. Przekroczyli granicę.
Jakim prawem ktoś odbierał jego rodzinie prawo do życia?! A jeśli już to robią,
to gdzie jest honor?! Nawet jeżeli znajdują się poza prawem, to jak każda
szanująca się mafia, powinni uprzedzić.
Delikatnie zdjął z siebie ciało martwego kompana, spojrzał ostrożnie
przed siebie i na tym jego wrażliwość się skończyła. Może nie był w pełni trzeźwi,
nadal czuł się lekko a nogi same się pod nim uginały, ale to co wydarzyło się
przed chwilą było wystarczającą motywacją do walki. Jego rodzina, najgroźniejsi
mieszkańcy Shizune, najlepsi kumple, Homra była w potrzasku. Tatara kaszlał
ciężko stojąc za Mikoto. Izumo cofał się spokojnym krokiem za bar, by później
za niego wskoczyć i wyjąć z szafki ulubioną paczkę importowanych papierosów. No
tak. Palenie zabija, w przypadku Kusanagiego bardzo często. Odpalił szybko
papierosa, zaciągnąć się dymem i powtórzył kilkakrotnie czynność, dopóki nie wytworzyła
się niewielka kolumna popiołu na pecie. Wtedy wskoczył na blat i strzepał go
uśmiechając się przy tym. Odłamki, które spadały zmieniły się w ogromne ogniste
kule, które natychmiast ‘’ruszyły’’ na napastników. Z kolei przywódcy Homry
zdecydowanie znudziło się już jedynie osłanianie podwładnych, którzy nie byli w
stanie sami się bronić. Uniósł rękę do góry, by potem gwałtownie opuścić ją w
bok, tym samym wywołując gigantyczny ognisty podmuch, który w mgnieniu oka
podpalił wszystkich strainów, którym nie udało się schronić przed karmazynowymi
płomieniami Trzeciego Króla. Chociaż z drugiej strony nie można odmówić braku
talentu napastnikom. Każdy z nich posiadał wyjątkowy talent, niezwykle
przydatny w walce. Szkoda jedynie, że postanowili zaatakować akurat Czerwony
Klan. Dla przykładu jeden z napastników
był w stanie przenosić trupy członków Straszliwego Płomienia i się nimi
zasłaniać, jeszcze inny teleportował się dokładnie tak jak tamten brunet, który
chciał zabawić się z pewną niziutką blondynką, o której pewien
dziewiętnastolatek zdążył już zapomnieć. Odwrócił głowę w bok zauważając Yatę,
sekundę później znalazł się tuż przed jego nosem usiłując wbić mu tanto w
brzuch. Rudzielec był szybszy. Wykonał zręczny obrót nie starając się przy tym
nie nastąpić na martwe ciało Hiro ani na jęczącego z bólu Rikio, co jakiś cudem
udało mu się, biorąc pod uwagę fakt, że na chwilę stracił równowagę i poleciał
w dół. Zamortyzował upadek, podpierając się dłońmi, robiąc przy tym perfekcyjny
mostek. Odskoczył do tyłu, kopiąc w szczękę swojego przeciwnika. Gdy tylko
wylądował na nogach i złapał równowagę spojrzał przed siebie. Brunet ponownie
nacierał na Yatagarasu. Rudzielec
odchylił się do tyłu, zrobił szybki piruet, dzięki czemu znalazł się za plecami
gwałciciela. Złapał za tył jego koszulki i popchnął na ścianę, nie zwalniając
uścisku, tak aby jego wróg uderzył w nią głową. Następnie podpalił swój łokieć
i przywalił mu nim w plecy, sprawiając że ten upadł na ziemię plując krwią.
Wyjął mu tanto z ręki i dla pewności, iż ‘’szuja zdechnie’’ odciął mu głowę.
Rzucił nią w faceta, który usiłował podejść Kisame od tyłu. Nie udało mu się.
Wydał z siebie głośny krzyk, kiedy zobaczył ‘’przedmiot’’ jakim został uderzony
w skroń, co zdradziło jego pozycję, przez tę chwile nieuwagi zajął się ogniem,
którym potraktowała go jego niedoszła ofiara.
W zasadzie to krzyczał jeszcze długo płonąc a jego krzyk mieszał się z
wrzaskami innych uczestników całej tej bitwy.
Misaki może i bez
swojej deskorolki nie był aż tak szybki, jednak dzięki ogniowi, którym obdarzył
go Suoh, potrafił przyśpieszyć własne ruchy. Wykorzystał tę zdolność, by szybko
znaleźć się obok Kusanagiego, aby wyjąć swoją broń, którą trzymał za barem
informatora. Chociaż nie do końca sam ją sobie wziął. Blondyn już czekał na niego
trzymając w ręku Bo* należące do
rudzielca. Rzucił mu je w tym czasie wysyłając kolejną falę ognistych kul.
Mimo, że członkowie Straszliwego Płomienia zareagowali praktycznie
natychmiastowo, to alkohol oraz inne związki zmieniające stan człowieka zrobiły
swoje. Nadal pozostawała niewielka
część, która naprawdę potrzebowała pomocy. Nie mogli sobie pozwolić na kolejne
straty w ludziach, nikt nie chciał tracić rodziny a tym właśnie była Homra.
Rodziną. Yata dopiero co przypomniał sobie, iż nadal ma w ręku tanto, którym
powinien zostać zabity. Głupi ma szczęście, prawda? Rozgrzał ostrze do
czerwoności i stopił a płynny metal znalazł się na mahoniowej podłodze. Kiedy
wszystko się skończy Kusanagi zapewne go za to zabije. Szukał tych paneli kilka
miesięcy i gdy tylko udało mu się je
znaleźć kupił bez zawahania przepłacając, zresztą nie tylko za panele
przepłacił.
- Izumo-san! Musimy ich
stąd zabrać! – zakomunikował w tym samym momencie odbijając swoim kijem lecące
w ich stronę shurikeny. Niestety stan nietrzeźwości jaki nadal się w nim
utrzymywał ciągle przyćmiewał mu umysł. Dwóch shurikenów nie udało mu się
odbić, przez co wbiły się w nadgarstek i ramię lewej ręki chłopaka. Szybko podrzucił kija do góry i wyrwał z siebie
ostrza. Krew prysnęła w oczy mężczyzny, który właśnie wyrastał z ziemi. Kiedy
starał się wytrzeć oczy z krwi rudowłosego, ten wbił mu oba shurikeny w głowę,
łapiąc wolną dłonią swoją broń, którą uderzył we wbite gwiazdki śmierci,
przebijając mózg tamtego a ten upadł na twarz tuż pod stopy swojego mordercy.
Czerwonowłosy miał już serdecznie dość
wszystkich tych karaluchów, które bez pozwolenia wtargnęły do jego siedziby,
niszcząc przy tym wszystko na czym mu zależy. Oczy mężczyzny zapłonęły
szkarłatnym blaskiem, wykonał zręczny ruch rękoma, powodując przy tym potężną
falę płomieni, która pochłaniała wszystko na swojej drodze, poza członkami
Straszliwego Płomienia i wystroju baru. Ogień wyleciał przez rozwalone drzwi i
zniszczył spory kawałek ulicy, tworząc wyrwę na jej środku. Zewsząd dało słyszeć się krzyki, zapach
palonego ciała drażnił nosy każdego członka Homry. Totsuka nie wytrzymał tego
zapachu i zwymiotował brudząc ukochaną podłogę informatora. Żeby było
zabawniej, jakiś płonący strain nastąpił na to co właśnie zwrócił Tatara i poślizgnął
się, jeszcze bardziej szpecąc posadzkę.
- Wy… - zaczął Suoh
idąc w stronę drzwi. Schował ręce do kieszeni spodni ubrudzonych krwią. –
wszyscy… zdechniecie – dokończył, odwracając się. Złapał za gardło wysokiego
mężczyznę, który pojawił się znikąd. Mikoto rzucił nim o ziemię, po czym stanął
jedną nogą na jego klatkę piersiową, starając się przy tym zadać mu jak
najwięcej bólu. Schylił się delikatnie, aby spojrzeć na twarz mężczyzny i
uśmiechnął się do niego, w taki sposób, że tamten aż zaczął się trząść.
- Ty, powiesz swojemu
przywódcy co się tutaj stało – zaczął spokojnym tonem, zwiększając nacisk jaki
dotąd wywierał na jego tors. Naprawdę musiał się powstrzymywać, żeby teraz nie
zmiażdżyć mu płuc. Choćby chciał nie
mógł tego zrobić. Ktoś musiał zaprowadzić ich do siedziby wroga, by potem
mogli wyrównać rachunki. Dlatego teraz musi się powstrzymać, później
odbije sobie wszystko z nawiązką. Po
chwili zabrał z niego nogę, łapiąc dłonią za skórzaną kurkę i wyrzucił prosto
na zniszczoną ulicę. – Wypierdalaj stąd! – krzyknął puszczając w jego stronę
cienki pas ognia, aby nie ociągał się zbytnio. Następnie odwrócił głowę do tyłu
szukając wzrokiem swojego najszybszego człowieka.
Zaraz po tym jak strainy zaczęły płonąć Misaki
ruszył w kierunku Księżniczki McDonalda chcąc w jakikolwiek sposób mu pomóc.
Nie miał pojęcia jak, po prostu chciał to zrobić. Ukląkł nad jego ciałem,
przetarł oczy wierzchem dłoni, chcąc powstrzymać jakoś łzy, które ponownie
zaczęły napływać mu do oczu.
- Yata! – usłyszał
szorstki głos swojego przywódcy. Szybko skierował na niego swój wzrok.
- Tak?! – zapytał
zaciskając pięści. Miał nadzieję, że Suoh pstryknie w palce i wszystko nagle
minie, jak najzwyklejszy sen. Wiedział, iż to niemożliwe, ale Mikoto potrafił
czynić cuda, był wspaniałym liderem. Zawsze wiedział co robić, bronił swoich
podwładnych, niczym lew swojego stada. Izumo bardzo często mówił mu o tym, że
tym właśnie powinien być ich Król. Lwem żyjącym spokojnie na sawannie, z dala
od cywilizacji i problemów. Jego jedynym zmartwieniem byłyby hieny, które jak
król zwierząt z łatwością odganiał od stada. Yatagarasu nigdy nie rozumiał tych
słów. Dla niego czerwonowłosy już był lwem, Panem Homry a zarazem najlepszym
jej obrońcą. Wszyscy bez zawahania powierzali mu swoje życie.
- Śledź go! – Trzeci
wskazał mu ruchem głowy uciekającego straina.
– Zaprowadzi Cię do ich siedziby, chcę wiedzieć gdzie to jest! –
zakomunikował, idąc w jego stronę. Uklęknął przy nieprzytomnym Rikio. W tym
czasie rudzielec był już przy wyjściu trzymając swoją deskorolkę w dłoni.
Zeskoczył ze schodów, rzucając przed siebie deskę. Wylądował na niej i
rozpoczął pościg za mężczyzną. Żeby się nie zdradzić, starał się jechać
nieoświetlonymi częściami ulicy, aż stało się to dla niego zbyt uciążliwe, więc
skręcił w pierwszy lepszy zaułek, przy którym znajdowały się stalowe schody.
Zwinnie wdrapał się po nich na dach, rezygnując na krótki moment z deskorolki,
by wrócić do niej na dachu. Miał doskonały wzrok, odkąd wstąpił do Homry.
Potrafił dostrzec ludzi, znajdujących się kilkanaście metrów od niego bez
problemu, niczym sokół. Straszliwy Płomień dodawał mu siły, sprawił że stał się
silny. Przyśpieszył swoją deskorolkę własnym ogniem i w ten sposób ‘’zrównał
się’’ ze strainem, obserwując go z góry. Przeskakiwał z dachu na dach, bez
najmniejszego problemu, za każdym razem zwiększając pęd swojego pojazdu. W
końcu wylądował na dachu opuszczonej fabryki, do której wbiegł tamten. Misaki
uśmiechnął się tryumfalnie. Nie przypuszczał, że pościg zakończy się tak szybko
i bezproblemowo. Logika nie była jego mocną stroną, ale nawet on dostrzegał, że
coś tutaj śmierdzi. Podjechał do szklanego okna, wbudowanego w płaski dach.
Swoją drogą nie rozumiał sensu takich okien. Dzięki nim można włamać się do
takich miejsc bez problemu, tylko idiota mógł je nadal budować. Najwyraźniej tą
fabrykę wybudował idiota, pewnie dlatego ją zamknęli. Ostrożnie zajrzał przez
okno, rozglądając się po pomieszczeni, znajdującym się pod nim i zamarł. W
kącie dostrzegł niską blondynkę, całą we krwi. Była skuta i cały czas się kręciła otwierając co chwilę
szeroko usta, jakby krzyczała. Nie słyszał, czy aby faktycznie to robiła, był
za wysoko, jednak bez tego można było łatwo się domyślić, że cierpi.
- Mitogari? – szepnął
przyglądając się całej scenie. Dziewczyna wyglądała identycznie jak ona. Te
same długie blond włosy, postura a nawet te wyuzdane kształty, które bezczelnie
eksponowała, przez rozdartą bluzkę. Tak, to musiała być ta perwersyjna kobieta!
Tylko co ona robiła w opuszczonej fabryce, co ważniejsze dlaczego ktoś ciągle
coś w nią wbijał?
- No to teraz już nic
nie rozumiem – mruknął drapiąc się w tył głowy. – No to co teraz? Jeśli tam
wejdę, zdradzę się i Mikoto się wkurwi, jak nic nie zrobię możliwe, że ta
perwertka zginie… - przykucnął na desce oglądając całą sytuację. Musiał
dokładnie przemyśleć, co należy teraz zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz